Od czasu zakupu szosówki myśl o spróbowaniu się w wyścigu pojawiała się
kilkukrotnie. Zaliczona Kaszeberunda nie daje pełnego smaku, bo czas na
mecie nie jest tam istotny.
Tak więc pierwsze lody przełamane, wstydu nie było:) 141km ze
średnią 30km/h, najpierw w lekkim deszczyku i we współpracy z grupką
średnio czterech jeźdzców. Drugie kółko w połowie samotnie, końcówka pod
wiatr w duecie i wietrznej, ale już słonecznej pogodzie. Po pomiarze
czasu rozjazd w Gryficach, medalik i do domu :)
Duże zadowolenie i satysfakcja, bardzo pozytywne wrażenia z imprezy.
WYNIK: 8 miejsce w kategorii, 31-sze w Open, czas 4h45, średnia 30,31km/h.
==========
Szczegółowa relacja z wyścigu:
Na starcie pojawiłem się około 8mej, czyli na godzinę przed startem. Było sporo czasu na złożenie roweru (wiozłem go na tylnym siedzeniu) i na założenie numerów startowych. Okazało się, że muszę zrezygnować z mojej ulubionej sakwy podsiodłowej Apidura, bo nie będę miał miejsca na boczny numer. Tak więc niezbędne akcesoria do kieszeni bluzy.
O 9,15 na starcie naszej grupy jeden z zawodników rzucił: "Tylko nie nap...ajcie od samego początku na bruku, potem się pourywamy". Pomyślałem, że szykuje się niezłe tempo. I nie pomyliłem się. Wszyscy ruszyli ostro, od razy kilka osób wyrwało do przodu i zanim skończył się bruk w centrum Gryfic, zostaliśmy w trzech.
Tętno koło 165-173, tak całej 140ki nie pojadę, pomyślałem. Jeśli nie podołam na odcinku 30km, odpuszczę. Ale grupka się skleiła, zaczęły się zmiany i dobraliśmy czwartego zawodnika. Można więc było odpocząć, na podjazdach dawałem dość mocne zmiany, ku swojemu zdziwieniu i nieskrywanemu zadowoleniu:) Do końca pierwszego kółka dojechaliśmy w tej liczbie, jeden out jeden in. Ale na półmetku się posypało. "Żółty"odjechał do przodu, jeden postanowił zrezygnować z kolejnego kółka, kolejny na tyle zwolnił, że musiałem mu odjechać i tym samym przez 30km jechałem sam.
W pewnym momencie widzę "Żółtego" przed sobą, no to gonię, jest jakiś cel. Minąłem go na kilka kilometrów przed nawrotem na wiatr, ale uzupełniając zapasy płynów na PŻ w Rewalu straciłem tę przewagę i doszedł on mnie z kolei. Zaproponowałem wspólną jazdę, bo jazda z silnym wiatrem w twarz solo nie miała wielkiego sensu. W ten sposób dość bezboleśnie pokonaliśmy ostatnie 35km, po drodze też łapiąc i gubiąc inne grupki. Przybiliśmy sobie piątki na mecie i może do zobaczenia za rok?
Moja pierwsza impreza gdzie czas jazdy miał znaczenie. Pobiłem swoje wszelkie rekordy średnich przebiegów na standardowych odcinkach (jazda godzinna, 20/50/100km, 10/50mil), dzięki jeździe w grupie i "zagięciu" na "dam radę". Spora sportowa satysfakcja, chociaż nie jestem przekonany czy wyścigowa rywalizacja mnie mocno kręci. Mam chyba bardziej duszę brevetowca. Ale czas pokaże...:)
===========
Znalezione na stronie organizatora, medalik na mecie: