Po śniadaniu jedziemy z Anią do Sisterone, Adaś wybiera towarzystwo dziewcząt i zostaje na basenie.
Po krótkim spacerze wjeżdżamy małym pociągiem (petit train) pod górującą nad miastem Cytadelę.
3 euro za osobę za kilkunastominutową wycieczkę po mieście i podjazd pod bramę cytadeli - gdybyśmy wiedzieli, że to tak niedaleko, weszlibyśmy na piechotę. Zejście z góry zajęło nam niewiele dłużej. Warto pospacerować tymi nastrojowymi, wąskimi uliczkami.
Ładnie się prezentuje Sisterone z góry - terakotowe dachy domów i malownicza rzeka Durance:
W drodze powrotnej zakupy, próbujemy lokalnie wyprodukowanych specjalności - wina, sery, pasztety, pieczywo.. Dobre! :)
Wieczorem, przy akompaniamencie tnących komarów, rozmawiam z Francisem (tak ma na imię wspomniany Belg) o Francuzach i ich "gościnności". Okazuje się, że nie jestem odosobniony w swoich odczuciach. No cóż, stereotypy skądś się jednak biorą.
Duży materac uległ uszkodzeniu i działa podobnie do tego z Norwegii - powietrze schodzi powoli, nad ranem śpimy już na twardej ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz