Jeśli chodzi o internet w campingowej recepcji, porażka całkowita. Kilkanascie minut spędziłem na tym, żeby się dostać do konta, po to tylko, by się wylogować, bo (co stwierdziłem z dreszczem) komputer pozostał zalogowany na koncie od wczoraj!
Po śniadaniu czas na zwiedzanie Martigny. Najpierw kierujemy się do ruin amfiteatru, rzymskie wpływy w tej okolicy są dość istotnym elementem historii. Stanąłem na środku areny i krzyknąłem głośno (no, więcej niż tylko raz - Ania: "Przestać krzyczeć, bo nas ktoś przegoni!" :) - efekt niesamowity, teraz rozumiem jak radzili sobie bez mikrofonów, akustyka jest niesamowita!
Przechodzimy obok miejskiego basenu, dziś dzień gratis (święto), Adaś korzysta więc na całego, pływając i skacząc z trampoliny.
Idziemy dalej na podbój miasta, sprawia bardzo sympatyczne wrażenie, szkoda tylko, że niebo szare... Pomimo tego, robię kilka ciekawych ujęć.
Po obiedzie na campingu pakujemy się w auto i jedziemy do miejsca wskazanego przez informację turystyczną w Martigny. Gorges du Trient. Widowiskowy przykład na to , co może stworzyć erozja w skałach. Warto zobaczyć, choć spodziewaliśmy dłuższej wycieczki niż kilkanaście zakrętów. Zdążamy zwiedzić całość właśnie w momencie gdy zaczyna padać - Alpy zasnuły się ciężkimi chmurami.
Na szczęście ulewa trwa tylko kilka godzin. Tuż przed 22-gą sąsiadujący z nami Holendrzy byli na tyle mili, by poinformować nas o nadchodzącym show - fajerwerki nad Martigny.
Ten coroczny show (to jest właśnie to narodowe święto, o którym pisałem wczoraj) zawsze jest niesamowity (jak dowiadujemy się od sąsiadki), ale w tym roku był ponoć jeszcze lepszy niż zwykle. Prawdziwe widowisko, z dramaturgią i sensem. To TRZEBA zobaczyć, a wszelkie słowa nie są wystarczające. Widziałem już wiele pokazów ogni sztucznych w życiu, ale czegoś takiego - nigdy. Z pośpiechu nie wziąłem aparatu, ale nie żałuję - żadne zdjęcia tego nie oddadzą, to po prostu trzeba zobaczyć na żywo. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz